To ja tu napiszę o całkowitej abstrakcji... Gdy pracowałam jako au-pair w Irlandii, to „moje” młodsze dziecko, które miało 5 lat, nie zostało jeszcze odsmoczkowane. Mała nosiła smoczek tylko w domu, ale i tak nie mieściło mi się to w głowie. Ale to jeszcze nie koniec powalających niespodzianek. Mała miała swój wózek. Tak, tak… wózek na spacery, bo jej się nóżki męczyły. Tylko raz popełniłam to głupstwo i wzięłam wózek na spacer. Myślałam, że wyzionę ducha…:) I na tym nasza przygoda ze spacerówką zakończyła się raz na zawsze. A w sprawie smoczka próbowałam interweniować, ale moje argumenty chyba nie były wystarczająco przekonywujące… A szkoda...
To ja napiszę z innej strony. Mój maluch dostał smoka jak miał jeden dzień. Bardzo, ale naprawdę bardzo tego potrzebował. Do tego stopnia, że jak dostał smoka to trzymał go łapkami żeby mu nie zabrać. Nigdy mu nie broniłam dostępu do smoka, ale oczywiście dawałam bardzo dużo innych alternatyw, czyli cyca, przytulanki itp. Jednak gorszy był zawsze dla mnie stres, jaki widziałam w oczkach malucha, który ustępował jak mógł sobie possać smoka. Mimo to nigdy nie miałam problemów ze smoczkiem. Jak miał około czterech miesięcy to już w dzień rzadko, kiedy miał smoka w buzi. Dawałam mu do usypiania, ale jak mu zaczęły rosnąć ząbki to smok mu przeszkadzał i wręcz go nie chciał, a ja wykorzystałam sytuację i powoli wszystkie smoczki zniknęły. Tak, więc jak miał dziesięć miesięcy i zaczął sam chodzić to smoczek stał się historią.
trafiła mi dziś w ręce ksiażka "Nie płacz, maleństwo" której autorem jest Claude Didierjean-Jouveau. Świetna lektura i idealnie w temacie. Może nie rozwiązuje dylematu - dawać czy nie dawać smoczka, ale napewno pokazuje w jaki sposób obcować z płaczącym dzieckiem.
Książeczka do przeczytania na jeden raz. Polecam.
1001 pytań i odpowiedzi na kazdy temat. Jeżeli chcesz się dowiedzieć więcej zajrzyj tutaj.