Postanowiłam uszyć torbę. Musiała być lekka i pojemna, przy tym wytrzymała, ale cienka, żeby można było ją poskładać i wrzucić do torebki właściwej. Z babcinego zapasu wygrzebałam trochę dżinsu, wiecie z tego komunistycznego gatunku, co to niby miał przynosić powiew zachodu, kwiecistą tkaninę, której nie da się założyć na siebie, bo się człowiek czuje jak w saunie, ale co tam torba niech się poci. Wycięłam kształt torby z dżinsu, potem to samo z podszewki, przepikowałam, wszyłam jedno w drugie i dodatkowo ozdobiłam ptaszkową aplikacją. Uszy też zostały wzmocnione podszewką, bo nie chciałam, zeby mi sie torba biozdegradowała na środku sklepu. I oto co wyszło: